Okazuje się, że ćwiczenia nie wychodzą, krtań się zaciska, po treningu pojawiają się zmęczenie i ból. Im częściej tak się dzieje, tym większe zniechęcenie i mniejsza wiara w swoje możliwości.
<Jeśli nie kocham swojego niedoskonałego głosu, to nie jest to prawdziwa miłość.>
Nie potrafimy pokochać swojego głosu, bo jest niedoskonały. Bo brakuje mu tego, co ma ktoś inny. Bo chcielibyśmy, by brzmiał inaczej. Bo porównujemy siebie i możliwości głosu z innymi osobami, choć to co widzimy, to mały wycinek ich rzeczywistości. Nie mamy pełnego obrazu, za to nasza wyobraźnia „wspaniale” go uzupełnia, a nas wprowadza w kompleksy.
Prawda jest taka, że głos nie musi być doskonały, że technika nie musi być perfekcyjna i że wystarczy, że głos jest po prostu dobry, czasem bardzo dobry. Taki jaki jest, jest wystarczający.
Jak wielki ciężar z ramion zdejmuje nam takie podejście. Dzięki temu możemy zabrzmieć lepiej i lżej. Bez obciążeń w ciele. Bez tych krzywdzących nas myśli w głowie. One wpływają na fizjologię. To, jak podchodzimy do tworzenia dźwięku ma swoje odzwierciedlenie w jego sile, nośności, dźwięczności, a także w wysokości i barwie głosu.
Lęki przed nieperfekcyjnym brzmieniem, strach przed popełnieniem błędu to prosta ścieżka do niepowodzenia i głosowej katastrofy. Obawy natychmiast pociągają za sznurki w naszym ciele- zaciskają gardła, napinają języki czy blokują klatkę piersiową.
Więc może jednak warto zaczynać dzień od tego, by w głowie pojawiała się taka myśl: „kocham mój niedoskonały głos” i pozwolić, by inni mogli usłyszeć to w naszym głosie?